CHÓR PARAFIALNY

 

 

 

 

 

Towarzyszą nam "od zawsze", ciągle przypominają o sobie, uświetniają uroczystości, święta. I - co ważne - praktycznie co niedzielę służą Bogu i wiernym parafii podczas Mszy świętej swoim śpiewem. Wiele wysiłku, cotygodniowe próby, godziny spędzone w sali ćwiczeń. Wszystko ze szczerego serca, z chęci służenia, dawania innym to co mają najlepszego, bezinteresownie. Chór parafialny, prowadzony przez p. Ludwika, kontynuuje bogatą tradycję, którą postanowiłem choć trochę sobie i Państwu przybliżyć. Stąd spotkanie z najstarszym uczestnikiem, tym który od początku był świadkiem historii tego chóru - p. Kazimierzem Gonetem, także z p. Ludwikiem, rozmowy i wspomnienia samych chórzystów.

Historia

[p. Gonet] Pamiętam, w roku 1946 - była Wielkanoc, szła procesja rezurekcyjna, chór niemiecki śpiewał jakąś pieśń z refrenem "Alleluja", dyrygent z przodu szedł tyłem, wchodzili po schodach do kościoła. To była suma wielkanocna - po niemiecku, bo rano była Rezurekcja polska.
[p. Ludwik] Podobno była wtedy orkiestra, też niemiecka.
[p. Gonet] Orkiestry nie słyszałem. To był czas mojego przyjazdu do Bielawy, w okolicach moich imienin, w marcu 1946. W sierpniu była ostatnia ewakuacja Niemców i chór już nie śpiewał.
Pytam o inne zespoły, schole.
[p. Gonet] Nie było kiedyś żadnej scholi, był tylko nasz chór w kościele. W górnej parafii też był chór, ale tylko przez jakiś czas.
Schodzimy na temat organistów.
[p. Gonet] W naszym kościele jak pamiętam pierwszym organistą był p. Sztandera. To on założył chór parafialny. Ściągnął go do Bielawy Bernard Debich z Łodzi, ojciec słynnego później dyrygenta (był kierownikiem w II Armii, wykańczalnia). Proboszczem wtedy był ks. Adolf Sznip. Apelował o śpiewanie w chórze, nie chciał wynajmować nikogo obcego (chodziło chyba o Debicha): "Ja nie mam tysięcy żeby płacić! Musimy mieć własny chór." Kościół był pełny. Sztandera był organistą do 1948. Po nim przyszedł p. Leopold Pikuła, na Wielkanoc. Wtedy i ja wstąpiłem do chóru. W chórze była sama młodzież! Jeden tylko był żonaty! Chór nie był duży, w sumie ok. 30 osób.
[p. Ludwik] - Jak ja przyszedłem, to była sama młodzież, 25 sopranów!

Wydarzenia

[p. Gonet] - W latach 1948 - 49 prezentowaliśmy program dożynkowy w Bielawie, Dzierżoniowie, w Dobrocinie. To było wydarzenie. Córka pana Pikuły kształciła się we Wrocławiu w kierunku artystycznym, ona zorganizowała i wyreżyserowała program dla członków chóru - były stroje, kosy, żniwiarki, sierpy... W okolicy darzono nas sympatią.
Pytam o wyjazdy i występy chóru.
[p. Gonet] - Byliśmy w Polskim Radiu, nie pamiętam z jakiej okazji, w roku bodajże 1951, chyba na jakimś festiwalu. Oczywiście śpiewaliśmy jako chór świecki, nie kościelny, mieliśmy nawet nazwę: chór "Sygnał". Repertuar był narzucony - "Carmagnola" francuska, "Milionów rąk, tysiące rąk"; i pieśń japońską, pamiętam nawet słowa (nuci): "Dan ke tsu no si karawa..." Należeliśmy do Dolnośląskiego Związku Śpiewaczego. Pewnego razu Spółdzielnia Spożywców miała święto i nas zaangażowali; ale postawili warunek, żeby nie dyrygował p. Pikuła ("Jak to, organista, z pogrzebami chodzi..."). Poprowadził nas jakiś muzyk amator i wyszła klapa. nie poddał tonu, nie wyszło. Dyrygent to poważna sprawa.
Pytam o p. Ludwika, kiedy on przejął prowadzenie zespołu.
[p. Gonet] W 1952 r. odszedł Pikuła, przez trzy lata było "bezkrólewie" w chórze. Trzeba powiedzieć, że p. Pikuła był dobrym fachowcem. To warto podkreślić. Później bardzo chorował, na oczy, uszy. Pan Ludwik to specjalista. Przyszedł w 1955 r. Musiał pozbierać to, co zostało po czasie zastoju.

Śluby "chórowe"

Chór stał się też środowiskiem, w którym nawiązywały się przyjaźnie i nie tylko.
[p. Gonet] Około 1950 na św. Cecylii brała ślub chórzystka Ania Mazurówna, cały chór to byli goście weselni (ona była sierotą i myśmy jej zastąpili rodzinę).
Pytam również o tradycję małżeńską w chórze. [chórzyści szukają w pamięci]
Wśród tych, którzy "małżeńsko" wzbogacali chór (niektórzy poznali się na próbach) są: Zofia i Franciszek Bajakowscy; Mieczysław i Maria Marciniakowie, Jan i Janina Wojtuniowie, Ludwik i Jadwiga Węglarz; dziś też nie są już w chórze Maciej i Agnieszka Bochenek; Dulscy Stanisław (+) i Bronisława; z nieżyjących już: śp. Wiktor i Natalia Zubilewiczowie; śp. Roman i Maria Harwes.

Proboszczowie

[p. Gonet] - Każdorazowy proboszcz był sympatykiem i opiekunem chóru.
[p. Gonet] Za ks. Suskiego na Pasterce kościół pękał w szwach. Ksiądz Suski dbał o nas bardzo, chociaż bazował na tym, żeby to ludzie w kościele śpiewali. Tak jak ks. Roman, który w czasie Pasterki potrafił zawołać: "Co wam, głosu zabrakło?! Panie Ludwiku, Do szopy hej pasterze!".
[p. Ludwik] - W 1981 z ks. Romanem Biskupem pojechaliśmy trzema autobusami: ojcowie ministranci, chór i orkiestra - do Bodzentyna, w Świętokrzyskie, jego rodzinne strony. Trzy dni, spaliśmy w hotelach, obiady w restauracjach, ogniska! Wzbudziliśmy zachwyt proboszcza z Bodzentyna, biadał: "Ja tu nie mam komu sztandaru dać na Boże Ciało", a nas ponad setka ludzi. W tym czasie na próbach była pełna sala.
[p. Bolek Nowogrodzki] Ks. Roman Biskup gonił za mną po cmentarzu i kazał śpiewać w chórze. Chórzyści brali udział również w budowie Domu Parafialnego, i śpiewali przy jego otwarciu i poświęceniu. - Nie ma takiego który by się do czegoś nie przyczynił - mówi p. Kazimiera Kempczyńska. Przypominają sobie, że bigos dla pracujących robili pani Dulska, pan Marciniak, p. Balcerzak... Wspominają, jak niektórzy wciągali blachy na dach kościoła.
[p. Marciniak] - Robiliśmy też wspólne opłatki. Opłatki czasem były prywatnie, po domach - nie wolno było oficjalnie.
[Chórzyści opowiadają] - Z ks. prałatem Chomiakiem w 1999 byliśmy na Marii Śnieżnej w Międzygórzu, razem z ojcami ministrantami. Tam, gdzie jechaliśmy wspólnie (z reguły pociągiem), zawsze były Msze i na nich chór śpiewał; śpiewaliśmy więc w Henrykowie, Ząbkowicach, Wambierzycach, Bardzie, Srebrnej Górze, Krzeszowie, Świdnicy, Kudowie, Polanicy. W Częstochowie przed Obrazem dwa razy. Śpiewaliśmy oczywiście na pogrzebie ks. Romana w Żórawinie. Ostatnio, w zeszłym roku chór połączył się z innymi zespołami parafialnymi na Triduum Paschalne, zaśpiewali Pasję św. Jana w dużym zespole 100-osobowym i inne śpiewy wielkanocne, atmosfera była niezapomniana. Poza tym oczywiście chór prowadził śpiew na Wzgórzu Pojednania podczas poświęcenia Krzyża Jubileuszowego, na Drodze Krzyżowej ulicami miasta oraz w rocznicę poświęcenia Krzyża.

Chór dziś

- Śpiewaliśmy na naszych ślubach, ale także na pogrzebach chórzystów. Ostatnio częściej na pogrzebach - wzdycha jedna z chórzystek. - Obowiązkowo śpiewamy na prymicjach, łącznie z prowadzeniem Prymicjanta do kościoła. Ostatnio ks. Artura prowadziły Macieje. Pytam o Macieje. - Część naszych chórzystów jeździ do Ostroszowic śpiewać w "Maciejach", chórze z dziada pradziada, śpiewa 40 lat. Każdy biskup jest wniebowzięty na widok "Maciei" - mówi p. Bolek. Kiedy pytam o zgodę w zespole, słyszę jednogłośne: "My do zgody jak ryba do wody." Nie pamiętają żadnego konfliktu.
[p. Marciniak mówi mi na ucho] - Kiedy byliśmy kawalerami, a próby trwały dwie godziny, p. Ludwik grał w przerwie do tańca, odsuwaliśmy krzesła i się bawiliśmy. Jakby na potwierdzenie - pan Ludwik siada do fortepianu i gra walca Szopena, potem improwizuje, widzę rozmarzone twarze naszych śpiewaków opartych o fortepian, uśmiechy pełne wspomnień...

opracował ks. Dominik Ostrowski